To nie moja wina, że milczałam, doprawdy - ta podła pogoda mnie
rozstraja, a bardzo nie lubię wysyłać dysonansów.
/ K. Mansfield "Listy" /
Czytałam od dłuższego już czasu "Listy" Katherine Mansfield,
czytałam je rozwlekle i poświęciłam na nie o wiele więcej czasu, niż zwykle to
czynię z lekturą. Ale też nie dało się ich "połknąć" i odłożyć.
Stanowiły strawę tyleż pożywną, co obciążającą, przepełniły mnie radością,
zachwytem, melancholią, zniecierpliwieniem, współczuciem, żalem i poczuciem
straty. Wszystko po sobie i obok siebie. Postać Autorki "Listów"
wyłania się z kolejnych stronic fascynująca i zwyczajna zarazem, namiętnie
kochająca życie i przyrodę, jednak niechętnie usposobiona do ludzkości jako takiej,
dążąca wytrwale jasno wytyczoną ścieżką pisarstwa i artystycznego ideału.
Krytyczna wobec siebie i wobec innych, wymagająca, wielbiąca piękno w każdej
postaci, niekiedy przewrażliwiona, innym razem pełna spokojnej elegancji.
Chyba doprawdy świat osiągnął stopień
znikczemnienia, o jakim się nam nie śniło - ale my o tym wiemy - nie damy się
nabrać. Sam fakt, że o tym wiemy i nad tym cierpimy, nie może wpłynąć na to,
aby życie stało się mniej piękne - to życie, które się przed nami
osłania, kiedy patrzymy na gwiazdy lub też obserwujemy bożą krówkę w trawie, to
życie, które się przejawia w uczuciach naszych – w rozmowie z ukochaną osobą.
Cóż to za piekło tak kochać życie jak
ja! Uważam, że moja miłość wzrasta, zamiast się zmniejszać. Życie mi wcale nie
powszednieje – wciąż jest dla mnie cudem.
Praktycznie każdy list zawiera jakiś pełen zachwytu okrzyk nad otaczającą
przyrodą, w wielu z nich przewija się ugruntowujący się pogląd pisarki na
sztukę i rolę artysty, a także osobiste uwagi na temat autorów i ich dzieł.
Wielbiła miłością Czechowa, który był jej mistrzem i do którego prozy jej
opowiadania są porównywane, z przyjemnością czytała i komentowała Szekspira,
niewielu natomiast współczesnych jej pisarzy doceniła, może z wyjątkiem Prousta.
Wyjątkowo celne i zabawne wydały mi się jej uwagi dotyczące Joyce’a i Austen, zwłaszcza,
że pokrywają się z moimi odczuciami.
Jestem głęboko przeświadczona o
niemożliwości oddzielenia sztuki od życia. Jeśli mamy zamiar pracować, musimy
zwracać się o pokarm wprost do życia; życia nie da się niczym zastąpić.
Gdyby artyści byli rzetelni i uczciwi,
mogliby zbawić świat, to moje przekonanie. Brak tych cech i obfitość cech
przeciwnych pokrywa świat zabójczą śniecią. Dobre dzieło niesie w sobie życie –
złe dzieło ma zarodek śmierci.
Mój egzemplarz "Listów" często bywał pokreślony ołówkiem i wygląda
wyjątkowo barwnie, pozaznaczany kolorowymi paskami do indeksowania. Pięknych cytatów i myśli odnalazłam u Mansfield moc. Zakreślałam zresztą nie
tylko fragmenty ze względu na ich wagę intelektualną czy głębię, ale także ze
względu na urzekającą frazę czy brzmienie; niektóre zdania odczytane na głos po
prostu pięknie dla mnie dźwięczą.
Nie mogę opędzić się dziś wrażeniu, że
świat jest w każdym razie „przyjacielem człowieka”; pragnie, abyśmy spacerowali
po łąkach, przesiadywali leniwie w ogrodach, nosili wielkie kapelusze, pluskali
się po kolana w wodzie, leżeli na trawie i błądzili po lasach, patrząc na grę
światła i na wysokie drzewa wstrząsane wiatrem…
Znakomita literacka uczta, język Mansfield jest stylistycznie doskonały,
elegancki i wytworny. Zapewne pod wpływem „Listów” zachciało mi się herbaty w
pięknej filiżance z delikatnej porcelany, którą mogłam popijać maleńkimi
łyczkami, wyobrażając sobie, że jestem modernistyczną damą, siedzącą na hotelowym
tarasie. W „Listach” bowiem w drugim planie pojawia się też piękna, fascynująca
epoka, drobne świadectwa codzienności tamtego czasu, prasa, artyści, Europa.