Coffe & Book

Coffe & Book

sobota, 12 lipca 2014

"Winna Ci jestem parę listów..."

To nie moja wina, że milczałam, doprawdy - ta podła pogoda mnie rozstraja, a bardzo nie lubię wysyłać dysonansów.
/ K. Mansfield "Listy" /

Czytałam od dłuższego już czasu "Listy" Katherine Mansfield, czytałam je rozwlekle i poświęciłam na nie o wiele więcej czasu, niż zwykle to czynię z lekturą. Ale też nie dało się ich "połknąć" i odłożyć. Stanowiły strawę tyleż pożywną, co obciążającą, przepełniły mnie radością, zachwytem, melancholią, zniecierpliwieniem, współczuciem, żalem i poczuciem straty. Wszystko po sobie i obok siebie. Postać Autorki "Listów" wyłania się z kolejnych stronic fascynująca i zwyczajna zarazem, namiętnie kochająca życie i przyrodę, jednak niechętnie usposobiona do ludzkości jako takiej, dążąca wytrwale jasno wytyczoną ścieżką pisarstwa i artystycznego ideału. Krytyczna wobec siebie i wobec innych, wymagająca, wielbiąca piękno w każdej postaci, niekiedy przewrażliwiona, innym razem pełna spokojnej elegancji.

Chyba doprawdy świat osiągnął stopień znikczemnienia, o jakim się nam nie śniło - ale my o tym wiemy - nie damy się nabrać. Sam fakt, że o tym wiemy i nad tym cierpimy, nie może wpłynąć na to, aby życie stało się mniej piękne -  to życie, które się przed nami osłania, kiedy patrzymy na gwiazdy lub też obserwujemy bożą krówkę w trawie, to życie, które się przejawia w uczuciach naszych – w rozmowie z ukochaną osobą.

Cóż to za piekło tak kochać życie jak ja! Uważam, że moja miłość wzrasta, zamiast się zmniejszać. Życie mi wcale nie powszednieje – wciąż jest dla mnie cudem.

Praktycznie każdy list zawiera jakiś pełen zachwytu okrzyk nad otaczającą przyrodą, w wielu z nich przewija się ugruntowujący się pogląd pisarki na sztukę i rolę artysty, a także osobiste uwagi na temat autorów i ich dzieł. Wielbiła miłością Czechowa, który był jej mistrzem i do którego prozy jej opowiadania są porównywane, z przyjemnością czytała i komentowała Szekspira, niewielu natomiast współczesnych jej pisarzy doceniła, może z wyjątkiem Prousta. Wyjątkowo celne i zabawne wydały mi się jej uwagi dotyczące Joyce’a i Austen, zwłaszcza, że pokrywają się z moimi odczuciami.

Jestem głęboko przeświadczona o niemożliwości oddzielenia sztuki od życia. Jeśli mamy zamiar pracować, musimy zwracać się o pokarm wprost do życia; życia nie da się niczym zastąpić.
Gdyby artyści byli rzetelni i uczciwi, mogliby zbawić świat, to moje przekonanie. Brak tych cech i obfitość cech przeciwnych pokrywa świat zabójczą śniecią. Dobre dzieło niesie w sobie życie – złe dzieło ma zarodek śmierci.

Mój egzemplarz "Listów" często bywał pokreślony ołówkiem i wygląda wyjątkowo barwnie, pozaznaczany kolorowymi paskami do indeksowania. Pięknych cytatów i myśli odnalazłam u Mansfield moc. Zakreślałam zresztą nie tylko fragmenty ze względu na ich wagę intelektualną czy głębię, ale także ze względu na urzekającą frazę czy brzmienie; niektóre zdania odczytane na głos po prostu pięknie dla mnie dźwięczą.

Nie mogę opędzić się dziś wrażeniu, że świat jest w każdym razie „przyjacielem człowieka”; pragnie, abyśmy spacerowali po łąkach, przesiadywali leniwie w ogrodach, nosili wielkie kapelusze, pluskali się po kolana w wodzie, leżeli na trawie i błądzili po lasach, patrząc na grę światła i na wysokie drzewa wstrząsane wiatrem…

Znakomita literacka uczta, język Mansfield jest stylistycznie doskonały, elegancki i wytworny. Zapewne pod wpływem „Listów” zachciało mi się herbaty w pięknej filiżance z delikatnej porcelany, którą mogłam popijać maleńkimi łyczkami, wyobrażając sobie, że jestem modernistyczną damą, siedzącą na hotelowym tarasie. W „Listach” bowiem w drugim planie pojawia się też piękna, fascynująca epoka, drobne świadectwa codzienności tamtego czasu, prasa, artyści, Europa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz