Coffe & Book

Coffe & Book

sobota, 22 grudnia 2012

Popołudniowa Kawa. Święta...

Święta zwykle spędzam z rodziną. Przyjemne, roześmiane, ale jednak pełne rozgardiaszu, zamętu. Miły to zamęt i sympatyczny rozgardiasz, przyłapuję się jednak na tym, że po Świętach zamiast wypoczęta jestem zmęczona... Dlatego w tym roku życzę sobie, tak egoistycznie, chwili dla siebie ^^ Tylko ja, filiżanka kawy i książka. I świąteczna muzyka w tle. Z książkami sprawa jest prosta, zawsze mam na podorędziu pokaźny stosik mocno zróżnicowanej lektury. Z muzyką różnie bywa, czasem mam ochotę na amerykańskie christmasy, czasem na tradycyjne polskie kolędy. Ale od lat niezmiennie towarzyszy mi jedna płyta, którą cenię wysoko i która w Święta brzmi szczególnie. To "Kolęda na koniec wieku" Zbigniewa Preisnera. Pomimo upływu czasu, jej teksty wciąż świetnie się słuchają i wciąż są aktualne. Wzrusza mnie zawsze i do ulubionych należy "Kolęda dla nieobecnych" śpiewana przez Beatę Rybotycką.
Radosnych Świąt, kochani. Niech nadzieja znów wstąpi w nas. I uwierzmy kolejny raz, w jeszcze jedno Boże Narodzenie...


czwartek, 20 grudnia 2012

Popołudniowa Kawa. The World's End!

Nie mogłam i ja nie poświęcić, choćby skromnej notki, tegorocznemu końcowi świata :) W mediach nie usłyszy już dziś o niczym więcej, toczą się zupełnie poważne dyskusje, wypowiadają się znawcy kultury Majów, astronomowie i teolodzy... Więc będzie czy nie będzie? Nowozelandczycy chyba już wiedzą ^^
A o końcu świata pisało też wielu i katastroficznych wizji rodem z Apokalipsy ani poeci ani prozaicy nam nie szczędzili. Wciąż jednak uważam, że nie powstał na ten temat piękniejszy wiersz niż Miłosza "Piosenka o końcu świata". Pod tym samym tytułem powstała równie piękna piosenka śpiewana przez Andrzeja Sikorowskiego. W sumie nie miałabym nic przeciwko, gdyby ten wyczekiwany koniec świata tak właśnie wyglądał...

środa, 28 listopada 2012

Popołudniowa Kawa. Czasami...

Naprawdę, naprawdę kocham swoją pracę. Nie wyobrażam sobie swej wiedźmiej osoby w jakimkolwiek innym zawodzie, a otoczona książkami czuję się najszczęśliwsza. Moi przyjaciele często wyobrażają sobie, że moja praca wygląda tak:
 “I found the idea of being a librarian very appealing - working in a place where people had to whisper and only speak when necessary. If only the world were like that!” 
 Peter Cameron, Someday This Pain Will Be Useful to You
I często owszem, mniej więcej tak właśnie wygląda.
Ale oprócz ciszy i spokoju, zdarza się i tak:
 “Do I have to talk to insane people?"
"You're a librarian now. I'm afraid it's mandatory.”
Jasper Fforde, The Woman Who Died a Lot
Aż nazbyt często, uważam.
Ostatnio coraz częściej zastanawiam się nad nabyciem koszulki z napisem: Never mess with the librarian.
Przynajmniej nie byłoby, że nie ostrzegano... ^^

wtorek, 25 września 2012

Popołudniowa Kawa: "Idzie jesień pełna barw..."


Leśnym duktem bezszelestnie
Idzie jesień pełna barw
Ma woalkę z mgieł
I z babiego lata tren
W zamyśleniu przechodzi
Zwiewna jak z ognisk dym

Zanim się obejrzałam, lato minęło a z drzew zaczęły spadać liście. Tempus fugituje sobie niczym olimpijski maratończyk, kompletnie nie dając czasu na odpoczynek. Od niedzieli mamy astronomiczną jesień! Czy nie cudownie? Kocham tę porę roku, szczególnie gdy jest złota i ciepła, choć tę zamgloną, deszczową i melancholijną stronę jesieni też bardzo lubię. Przyznam, że kawa smakuje wyjątkowo dobrze w taki październikowy wieczór, gdy "o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny", no i oczywiście pod ręką znajduje się jakaś sympatyczna lektura. A propos sympatycznych lektur, czytam właśnie „Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek”. Powieść epistolarna, ta forma jest mi bliska (choć nie zawsze tak było), jak dotąd udało mi się przeczytać kilka listów i początek jest więcej niż zachęcający. Przyznam, że z miejsca urzekł mnie następujący cytat: nie ma dla mnie milszego zajęcia niż buszowanie w księgarniach. Od lat tam chodzę i zawsze wyszperam książkę, której szukam - oraz trzy inne, o których nie miałam pojęcia, że chcę je nabyć.
Jakie to prawdziwe... 

PS. Te kasztany na zdjęciu to plon mojego wczorajszego wrześniowego spaceru. Udało mi się ubiec przedszkolaki i uzbierać cały koszyk! ^^


czwartek, 23 sierpnia 2012

Popołudniowa Kawa. Wakacje!

I need a holiday.
I need a holiday with my friends.
I'm working everyday.
I'm working everyday for the weekend.
Ech, jeszcze tylko jeden dzień, a potem pakuję się i... I'm hanging out in the sun.  Ye, ye, ye, nareszcie! ^^
Przygotowałam sobie stosik wakacyjnej lektury: książki, prasa, która zbierała się dobre pół roku, wszystkie te odkładane "na potem" tytuły. I zaległe filmy do obejrzenia, podrzucane przez znajomych, na które nie było dobrej chwili, chęci... I spacery, dłuuugie, długaśne spacery, niech sobie i nawet będą w deszczu. W deszczu też może być przyjemnie ^^ No i kawa - bez pośpiechu, delektowana, wciąż ciepła, a nie wystygła, wychylana szybkimi łykami w dopadkach. Jak kocham moją pracę, tak mam jej już serdecznie dosyć. Potrzebuję odpoczynku! Niechby na krótko, niechby na chwilę, ale...
Wyjeżdżam.

piątek, 15 czerwca 2012

Popołudniowa Kawa. Latające Książki

Wyreżyserowany przez Williama Joyce’a i Brandona Oldenburga, krótkometrażowy film Fantastyczne Latające Książki Pana Morrisa Lessmore to inspirowana życiem, literaturą i filmem, a przede wszystkim miłością do książek opowieść, która  zaczyna się w Nowym Orleanie... Zastanawiam się jak mogłam przegapić to cudeńko?! Jak rzadko kiedy zgadzam się z opinią Akademii Filmowej, Oscar się po prostu należał, bez dwóch zdań :) Obraz jest zachwycający, nie pamiętam kiedy oglądanie krótkometrażówki sprawiło mi tyle przyjemności i autentycznego wzruszenia. My, którzy kochamy ksiażki dobrze wiemy, że dzięki nim świat zmienia się i nabiera barw. Latające Książki są nad wyraz urocze! Maleńkie arcydzieło i 15 minut prawdziwej estetycznej uczty dla książkomaniaka ^^

Fantastyczne Latające Książki Pana Morrisa Lessmore. Zapoznajcie się. Warto!


środa, 6 czerwca 2012

Popołudniowa Kawa. Spotkał katar wiedźmę...

<zakatarzona Wiedźma wysuwa nos zza książki>
Wiem, wiem, wiem. W moim słowniku jednak słowo "systematyczność" przestało istnieć, odkąd zdobyłam dyplom czaroznawstwa i wiedźmologii stosowanej. Oczywiście, jest to karygodne, niewybaczalne etc., ale jednak możliwości naginania czasoprzestrzeni mam cokolwiek ograniczone. A w ogóle - naukowcy ostatecznie stwierdzili już czy istnieją cząstki szybsze od światła? W hiperprzestrzeni można by z czasem zrobić znacznie więcej... <rozmarzyła się> Nie to, że szukam usprawiedliwienia (no, może trochę), ale nawał obowiązków na niewiele rzeczy mi pozwala. No i chora jestem, wprawdzie gorączka i ból gardła zostały opanowane, ale pozostał katar, od którego cierpię nieznośne bóle głowy.
A teraz więcej oglądam, niż czytam. Rzuciłam się na filmy, które podrzuca mi dobra dusza i nadrabiam kinowe zaległości... I tylko kawa pozostaje jedyną stałą w mojej bardzo chwiejnej codzienności. <unosi filiżankę czarnego naparu> Wasze (i moje) zdrowie! ^^
Zdjęcie znalezione w Sieci. Nie udało mi się ustalić autora.

wtorek, 1 maja 2012

Prawdziwa historia Morgan Le Fay i Rycerzy Okrągłego Stołu

James Archer Śmierć króla Artura
Gdy wstanie dzień i rozwieje
Dawne mgły Avalonu
Ciemność przeminie - bezpowrotnie skończy się
Powrócą wtedy też rycerze okrągłego stołu (...)
Choć zginął król powróci znów
pokona zło co przez wieki niszczy świat
Odrodzi się z naszych snów...*

Chyba nie istnieje legenda bardziej żywotna, działająca na wyobraźnię kolejnych pokoleń artystów, niż ta dotycząca Króla Artura i Rycerzy Okrągłego Stołu. W zasadzie od czasów średniowiecza opowieść ta żyła, rozwijała się, obrastała w kolejne wątki, epizody i wersje, stając się źródłem inspiracji dla twórców postępujących po sobie stuleci, wpływając na dzieła malarzy, muzyków, literatów, czy wreszcie filmowców. Legendy arturiańskie wciąż są atrakcyjnym materiałem twórczym, czego dowodzą kolejne literackie wersje przygód mieszkańców Camelotu, by wspomnieć tylko Bernarda Cornwella, Sigrid Undset, Marion Zimmer Bradley, czy T.H. White'a. Na polskim gruncie celtyckimi i arturiańskimi wątkami przesiąknięta jest choćby saga o Wiedźminie Sapkowskiego, że nie wspomnę o rozbudowanym eseju tegoż autora, poświęconym celtyckim mitom i arturiańskim tematom Świat króla Artura - w moim prywatnym rankingu jeden z najlepszych tekstów traktujących o przedmiocie. Nie miałam natomiast pojęcia o tym, że legendą Rycerzy Okrągłego Stołu zajęła się, znana mi ze zbiorku opowiadań Prosto z Sherwood Krystyna Kwiatkowska. Książka tworzyła się bez mała piętnaście lat, w tym czasie zdążyły w polskim tłumaczeniu pojawić się Mgły Avalonu, co do których sama autorka przyznaje, że w wielu punktach są zbieżne z Prawdziwą historią, powieść ta jednak, jak zapewnia, na jej własną twórczość wpływu nie miała. Ja sama Mgieł Avalonu nie czytałam, co pozwoliło mi podejść do książki Krystyny Kwiatkowskiej bez bagażu analiz porównawczych. Wolna od krytycznych zestawień czytałam więc Prawdziwą historię Morgan Le Fay i Rycerzy Okrągłego Stołu z przyjemnością równą tej, jaką po trudnym poranku daje mi filiżanka mocnej aromatycznej kawy. 
Morgan Le Fay z Excaliburem
Autorka postacią wiodącą w powieści uczyniła Morganę Czarodziejkę, którą wierna wczesnym wersjom legendy utożsamiła z Anną-Morgause, matką Mordreda. W wersji polskiej pisarki bliźniacza siostra Artura, odseparowana od brata w niemowlęctwie, spotyka go w wieku piętnastu lat, obdarza miłością, by wreszcie po wyjawieniu łączących ich więzi zostać przez króla odrzucona, zaś upokorzona przez Ginewrę, zazdrosna o uczucie króla do żony, ostatecznie przekracza cienką granicę, jaka dzieli namiętną miłość od nienawiści. Katalizatorem zdarzeń, poetą, mędrcem i istotą, która pragnie unieśmiertelnić Artura i Morganę jest Merlin. Pragnie zachować wielkość Brytanii, połączyć chrześcijaństwo z kultem Bogini i starymi wierzeniami, znaleźć złoty środek, który złagodzi kontrasty i nie dopuścić, by świat ogarnął mrok, jaki przeczuwa w nadciągających stuleciach. Nie brak tu i dywagacji teologicznych. Choć opowieść rozpoczyna się z punktu widzenia Morgany, z czasem bohaterowie legend dostają swoje pięć minut. Lancelot, pożerany przez namiętności, złoty rycerz, ulegający słabościom, by zakończyć życie w aurze świętego pustelnika. Ginewra, piękna, próżna, rozpieszczana i wyniosła, która nie nadaje się na królową. Gawain, Elaine, Król Rybak, Parsifal, Galahad i Mordred, każda z tych postaci ożyła pod piórem Kwiatkowskiej, nabierając głębi, by przeżyć doskonale znane tragedie i dylematy. Autorka, korzystając z literackich pierwowzorów,  zmieniła niewiele i dość wiernie trzymała się ogólnych zarysów dziejów Rycerzy Okrągłego Stołu. Potrafiła jednak nadać całości pewną świeżość, zachowując rys własny i niepowtarzalny. Siła nośna legendy arturiańskiej jest niezwykła, ale Prawdziwą historię czyta się dobrze także ze względu na świetny styl. Nadając powieści ton trubadurzej pieśni, wplatając w nią poetycką frazę, pisarka stworzyła rzecz, która czyta się znakomicie. Przebija tu klimat schyłku, czegoś, co bezpowrotnie odchodzi, mieszkańcy Camelotu błądzą i grzeszą, a Graal miast wybawieniem okazuje się dla nich przekleństwem. Wraz ze śmiercią Artura kończy się pewna epoka, skrywana nieubłaganie za mistycznymi mgłami Avalonu. Ostatecznie jednak istnieje wciąż nadzieja na odrodzenie. W końcu wedle ludowych podań, któregoś dnia Artur powróci z Wyspy Jabłoni. Autorka wykorzystała w Prawdziwej historii złożoną barwę legendy, której bohaterom nieobcy "śmieszność, błąd i grzech", a snując swój "tajemniczy, piękny i groźny sen o miłości i śmierci" napisała coś pięknego, niebanalnego, co bez wahania można włączyć w literacki nurt arturiańskich nawiązań.

* fragment z tekstu piosenki Avalon Wyspa Mgieł zespołu Legion.

sobota, 17 marca 2012

"Nie osądzać, nie wyrokować, niczego nie oczekiwać.."

Na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku krążyła po salonach Europy gra towarzyska - polegająca na odpowiadaniu na pytania pewnego kwestionariusza. W tych czasach były jeszcze salony i byli ludzie, którzy mieli czas się nudzić. Pomiędzy wywoływaniem duchów a graniem w loteryjkę zabawiali się więc wymyślaniem uroczych pytań.
Kwestionariusz Prousta jest wciąż popularną grą, krążącą od lat w rozmaitych formach, obecną w Internecie, niegdyś zaś przechodzącą z rąk do rąk w formie zeszytów z pytaniami. Posiadała taki zeszyt każda dziewczynka w mojej klasie, posiadałam oczywiście i ja. Starannie ozdobiony rysunkami, naklejkami, kolorowymi wpisami. Ówczesna gra w kwestionariusz Prousta zwała się nie wiedzieć czemu "pele-mele" i stanowiła absolutne "muszę mieć" szkolnego życia. Cytat z pierwszego akapitu pochodzi z książki Romy Ligockiej "Czułość i obojętność". Nieprzypadkowo przywołana tu została popularna gra, książka ta składa się bowiem z dwóch części. W pierwszej kolejne rozdziały ułożone są w szereg pytań z kwestionariusza, druga to różnorodne teksty, niegdyś wydawane w miesięczniku "Pani", na potrzeby wydania, przeredagowane i poprawione. Całość stanowi zbiór felietonów na tematy rozmaite, takie, które pojawiają się w zwykłym ludzkim doświadczeniu, tematy podejmowane czasem lekko, żartobliwie, innym razem poważnie, podszyte smutkiem. Pytania z kwestionariusza są pretekstem do snucia wspomnień i refleksji; ulubiona potrawa: rosół, taki jaki gotowała babcia, a to gotowanie to jest oswajanie nowych miejsc, przenoszenie kawałka domu w obce strony. Analizowanie siebie, gdy pada pytanie "Moja największa zaleta - wada"? Czy nadmierna empatia, wyrosła z traumatycznych doświadczeń, jest zaletą czy wadą, jak to w ogóle ocenić? "Ulubieni bohaterowie życia codziennego"? Ludzie cisi, skromni, niewidoczni, których pisarka wyciąga z cienia, wygrzebując ich z pamięci dzieciństwa. Pojawią się także ulubione postacie literackie, refleksje o literaturze, opisani zostaną przyjaciele, ludzie bliscy, ludzie spotkani przypadkowo, podsłuchane rozmowy, podpatrzone sceny. Zwyczajne, banalne pytania staja się pretekstem do poszukiwania, wpatrywania się w siebie i innych, odkrywania ukrytych sensów i znaczeń. Ligocka ma bardzo lekkie pióro, czyta się jej teksty z dużą przyjemnością. Felietony zawarte w "Czułości i obojętności" mają ton serdeczny, poufały, jakby pisarka toczyła z czytelnikiem intymną, szeptaną niemal rozmowę przy filiżance kawy. Zwierza się z własnych lęków, obsesji i błędów, snuje wspomnienia, roztacza przed naszymi oczyma barwne sceny z życia, swojego i cudzego, wykazując się tą zdolnością obserwacji i umiejętnością wyłapywania chwil, jaka powinna charakteryzować dobrego pisarza. Teksty z drugiej części to rozważania między innymi na temat mody, kobiecości, gustu (i prawa każdego z nas do kiczu), lęku przed starością, podróżach. Wypowiedziane tym samym tonem poufałej rozmowy, którą ma się ochotę ciągnąć bez końca. Całość lekka, ale podszyta smutkiem, przeżycia wojenne i późniejsze życiowe wstrząsy powracają w tych tekstach niczym bumerang.. Lektura warta uwagi, wyciszona i spokojna, do refleksji, do przemyśleń. Lubię wrażliwość Autorki. Lubię sposób w jaki ubiera rzeczy w słowa, zawierając w swoich literackich miniaturach okruchy zwyczajnego, a tak interesującego świata. I lubię ją za sposób w jaki pisze, za to wrażenie bliskości, które potrafi stworzyć. Dużo w jej tekstach odnalazłam samej siebie... Jednym słowem: polecam.

środa, 11 stycznia 2012

Kawę, kawę muszę mieć!

Jednym z najbardziej interesujących faktów w historii kawy jest to, że wszędzie, gdzie zaczynano ją pić wzniecała prawdziwą rewolucję. Zdaniem Williama Ukersa dzieje się tak dlatego, iż kawa jest najbardziej radykalna ze wszystkich napojów, ponieważ zawsze za jej przyczyną ludzie zaczynają myśleć.
Taki oto ciekawy wniosek zawiera rozbudowany esej o napoju "czarnym jak diabeł, gorącym jak piekło", jakim jest książka Bozidara Jezernika "Kawa". W podtytule czytamy: Historia wielu interesujących osób i przeszkód z jakimi spotykał się gorzki czarny napar, zwany kawą, w swoim zwycięskim pochodzie z Arabii Felix wokół świata, czego nie zdołał powstrzymać nawet muhtasib ze świętego miasta Mekki. Ten wiele mówiący dodatek do tytułu jest praktycznie streszczeniem zawartości. Książka Jezernika traktuje zatem o kawie, o tym w jaki sposób zdobywała sobie zwolenników najpierw w świecie arabskim, potem zaś jak trafiła do Europy i popularyzowała się na Zachodzie. Nie brak tu bardzo szczegółowych relacji o recepcji kawy i trudnościach, które napój ten musiał pokonać najpierw w kulturze Bliskiego Wschodu, później zaś w Europie. Z eseju Jezernika dowiemy się jak pito i parzono kawę w Turcji, jak wykształciły się i na jakich zasadach działały pierwsze kawiarnie, w której z relacji podróżniczych po raz pierwszy wspomniano o kawie. Przede wszystkim zaś jest książka ta kopalnią ciekawostek na temat czarnego naparu. Uwielbiam tego typu teksty, w którym solidna praca naukowa miesza się  z anegdotą. Ciekawych informacji, tych znanych i tych, będących zupełną nowością, u Jezernika nie brakuje. Okazuje się bowiem, że kawa ma swoją całkiem burzliwą historię. Zyskiwała sobie wielbicieli, ale i zaciekłych przeciwników, co i rusz zakazywano jej spożycia - a to z powodów religijnych, a to zdrowotnych, a to politycznych, a to w trosce o dobro społeczne. Aż dziw, że tak niewinny napój mógł spowodować tyle zamieszania! W siedemnastowiecznej Turcji kawa uchodziła za jedną z tych rzeczy, które mąż winien był świadczyć żonie. W czasie ceremonii zaślubin mężczyźni musieli złożyć zobowiązanie, że nigdy nie zostawią swoich żon bez kawy. Odmowa dostarczania żonie kawy albo zaniedbywanie tego obowiązku było sankcjonowanym przez prawo powodem do rozwodu. (Muszę zapamiętać, żeby w razie czego umieścić podobny zapis w ślubnej intercyzie ^^). Kawa na Bałkanach miała funkcję ceremonialną, za jej pomocą można było wyrazić szacunek, ale też oznajmić zbyt zasiedziałemu gościowi, że najwyższa pora wyjść. Jeden z papieży, któremu doradzono, by zakazał spożywać chrześcijanom kawy, tak zasmakował w jej smaku i aromacie, że zdecydował się napar ochrzcić, by uczynić zeń prawdziwie chrześcijański napój. Kawa, jak się okazuje ma ogromne zasługi na polu życia politycznego, kulturalnego i społecznego, a ponadto przyczyniła się do demokratyzacji francuskiego społeczeństwa. Anglicy po początkowym zachłyśnięciu się kawą, szybko z niej zrezygnowali, Francuzi się nią zachwycili, Niemcy uczynili z niej napój dla elit, zaś Wśród Amerykanów kawa uchodziła za męski napój, podczas gdy herbata była dla kobiet. Arthur Gray na początku dwudziestego wieku pisał "Wyobraźcie sobie mężczyznę, który oświadcza się przy filiżance herbaty. Jak bardzo pozbawiony manier musiałby być taki człowiek?!" ^^ Co ciekawe Niemcy wiedzieli sprawy dokładnie odwrotnie: kawa uchodziła za napój dla pań, którym to kobiety raczyły się, gawędząc i plotkując przy kawiarnianym stoliku...
"Kawa" Jezernika to solidnie opracowany, mający oparcie w wielu źródłach, esej. Rola i tradycja picia kawy jest tu przyczynkiem do spojrzenia na historię i kulturę Bliskiego Wschodu i Europy, z  ukłonem w stronę socjologii, medycyny i religii. Jest arcyciekawa przede wszystkim dla miłośników kawy, ale myślę, że z powodzeniem może zainteresować także tych, którzy preferują  smak herbaty. Przy okazji, czytając "Kawę" pochłonęłam paradoksalnie całe morze herbaty jagodowo-żurawinowej... Ale muzycznie towarzyszyła mi "Kantata o kawie" Johanna Sebastiana Bacha, o której istnieniu dowiedziałam się również z eseju słoweńskiego antropologa. W kantacie tej niejaki Schlendrian radzi córce, by zrezygnowała z picia kawy. Jej odpowiedź jest oczywiście protestem, jakże można żyć bowiem nie wypiwszy trzech filiżanek kawy? Och jak słodki jest smak kawy, słodszy niż tysiąc pocałunków, delikatniejszy niż wino muszkatołowe, kawę, kawę muszę mieć!. Podpisuję się pod tym tekstem obiema wiedźmimi łapkami ^^
A książkę Jezernika polecam. Dla zwykłego czytelnika to przyjemność.
Dla kawoholika, lektura obowiązkowa!