Coffe & Book

Coffe & Book

sobota, 23 kwietnia 2011

Święta, Święta...

Świąteczna babka oprószona cukrem pudrem stoi na stole, biszkopt w piecyku właśnie się dopieka, a ja korzystam z chwili, by złożyć Wam życzenia ^^
Niech Wam będzie słonecznie i wiosennie! Życzę Świąt przepełnionych serdecznością, uśmiechem i wiarą w Dobrą Przyszłość. Niech nie opuszcza Was pogoda ducha, a słońce i kolory tegorocznej, jakże pięknej wiosny, pozwolą cieszyć się każdym drobiazgiem. Smakołyków na świątecznym stole, miłego towarzystwa na spacerach i wewnętrznej ciszy, która pozwoli odpocząć od zgiełku dnia codziennego.
Wesołego Alleluja!

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Trzy dni w Haworth

Wydawnictwo Świat Książki wznowiło w ubiegłym roku biograficzną „Na plebanii w Haworth” autorstwa Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej, którym to wznowieniem wielce Wiedźmę uradowało. Od dawna bowiem poluję na ten tytuł, a dostanie go w swoje łapki przedstawiało się jako nie lada trudność, o kosztach już nie wspominając. Szczerze mówiąc trochę o tym wznowieniu jednak zapomniałam i dopiero egzemplarz, który znajoma wiedźma przytargała z biblioteki, sprawił, że postanowiłam się rozejrzeć za własnym. No i teraz mam nowiutki, pachnący i całkowicie mój ^^
A jest to książka, po którą warto sięgnąć. Czyta się ją znakomicie, jest bardziej wciągająca niż niejedna powieść. Ukazuje losy rodziny Brontë zarówno w świetle jak i w oderwaniu od ich utworów. Przez trzy kolejne dni śledziłam losy utalentowanego rodzeństwa z autentycznym zainteresowaniem. Przedpełska-Trzeciakowska ma rewelacyjne pióro: lekkie, gawędziarskie i swobodne. Czytelnik wchodzi w świat rodziny Brontë prowadzony świetną narracją, stylu Autorce mógłby pozazdrościć niejeden pisarz.
Wszystko ma swój początek na dalekich krańcach hrabstwa Yorkshire, gdzie pewnego dnia los przywiódł pastora Brontë, by objąć w posiadanie plebanię we wsi Haworth. Niegościnne yorkshirskie wrzosowiska, niewielki, otoczony cmentarzem dom stał się miejscem, gdzie nieokiełznana wyobraźnia czworga rodzeństwa tworzyła całe królestwa. Światy, w których toczyły się bitwy, zawiązywano intrygi, namiętnie romansowano i zdradzano. Wyobraźnia jednak nigdy nie hamowana, nazbyt rozpędzona może wyrządzić spore spustoszenia i nie udało się tego uniknąć dzieciom pastora Brontë. Szaleństwa imaginacji zostały okupione ogromnymi trudnościami w relacjach międzyludzkich i niemalże niemożnością życia z dala od domu i siebie nawzajem. A jednak, co było dla mnie zaskoczeniem, wszystkie prawie dzieła sióstr Brontë powstały w oparciu o realne zdarzenia i postaci, którym jedynie poetycka wrażliwość nadała pewien szlif. Każda z powieści ma swoje źródło w rzeczywistości, ze zdarzeń, których siostry doświadczyły, lub o których zasłyszały. Choć dziś motywy z „Jane Eyre” czy „Wichrowych Wzgórz” wydają nam się wyeksploatowane – wzięły się z tego, co pisarki znały czy przeżyły. Yorkshirska wioska była scenerią dla rozmaitych ludzkich dramatów. Co tylko potwierdza fakt, że czasem najwymyślniejsza fikcja bywa niczym w porównaniu z prawdziwym życiem.
Czytałam „Na plebanii w Haworth” z prawdziwą przyjemnością. Autorka z pietyzmem i wielką dbałością o szczegóły odtworzyła realia epoki, rzeczywistość domu na odludziu i portrety przyszłych literackich znakomitości. Równocześnie jednak dochodzę do wniosku, że jakkolwiek te pisarskie osobowości są fascynujące, życie z nimi pod jednym dachem musiałoby być męczące. Charlotte – nadwrażliwa i egzaltowana, Emily – uparta, skoncentrowana na własnych przeżyciach introwertyczka i Anna – charakter najłagodniejszy, ale też mocno przeżywająca rozterki moralne i religijne. A wreszcie Branwell, ukochany brat i syn, który nigdy nie dorósł ani do własnych, ani do cudzych wyobrażeń o sobie, co w rezultacie pchnęło go w objęcia nałogów i depresji, w konsekwencji zaś do przedwczesnej śmierci. Dużym plusem była dla mnie obecność „bohaterów pobocznych” – mam tu na myśli wszystkich tych wybitnych przedstawicieli ówczesnego literackiego świata – jak Thackeray, Dickens, Southey, Wordsworth pani Gaskell czy Matthew Arnold, z którymi zetknęła się Charlotte. Przewijają się oni przez rozdziały w sposób epizodyczny, ale znaczący i dodają dziełu pewnego miłego smaczku.
Książka Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej to znakomicie opracowana, oparta na solidnych podstawach, uwiarygodniona fragmentami listów, pamiętników, relacji biografia, ale również pod wieloma względami wciągająca powieść. Koncentruje się głównie na postaci Charlotte, nic dziwnego jednak, skoro to jej postać jest najlepiej „udokumentowana” – zostało po niej najwięcej listów, notatek i zapisków osobistych. Charlotte zresztą jako jedyna z rodzeństwa pożyła na tyle długo by cieszyć się owocami pisarskiej pracy – w postaci dowodów uznania i literackiej sławy. Jest w tej książce pewna niezwykłość – być może objawiająca się poprzez opisywane tu postaci i ich losy. A może poprzez sposób, w jaki o tych postaciach pisze Autorka, ciepły wręcz serdeczny, choć z sumienną dociekliwością biografa.
I na koniec pytanie, które nurtuje mnie od kiedy tylko przewróciłam ostatnią stronę „Na plebanii w Haworth”. Dlaczego w Polsce z siedmiu powieści sióstr Brontë, zaledwie trzy doczekały się tłumaczenia?! Co z „Profesorem”, „Shirley” czy „Dzierżawcą dworu Wildfell”?? Przecież to klasyka. Klasyka światowa! Wstyd, że wciąż nie znalazł się nikt, kto wprowadziłby te powieści na nasz czytelniczy rynek.

PS. Słówko o nowej edycji, która nieznacznie różni się od wcześniejszych wydań (z 1990 „Czytelnika” i 1998 roku „Prószyńskiego”). Wydanie obecne ma mniejszą ilość wkładek z kolorowymi zdjęciami i reprodukcjami portretów rodziny Brontë, oraz całkowicie innym doborem zdjęć oraz jest trochę przeredagowane – drobne różnice w doborze zdań dadzą się zauważyć, nie wpływa to jednak w żadne sposób na sens całości.

sobota, 9 kwietnia 2011

Powolutku się urządzam...

Przeprowadzka była decyzją nagłą i zupełnie spontaniczną, ale skoro już ją podjęłam, nie namyślałam się ani chwili. Obecny adres wyjątkowo mi odpowiada, blogspot oferuje lepsze warunki pisania i tworzenia bloga, pozwala na większą kreatywność i przejrzystość. Wiedźmia Chatka została odnowiona, obmieciona z kurzu i przewietrzona ^^ Można już zaglądać w gości, nawet kawą poczęstuję...
Oczywiście blog, tak jak Motyle Słów, będzie książkowy i recenzyjny. W większości, bo czasem wiedźmę nachodzi ochota na luźne wpisy, nie związane z lekturowymi praktykami ^^ Opinie są czysto subiektywne, nie należy ich więc traktować jako ostatecznych, w końcu jestem zwykłą czytelniczką, którą czasem coś zachwyci, czasem coś zirytuje i chce się tym podzielić. Jeśli wstąpicie na filiżankę kawy (czytaj: pozostawicie po sobie wpis) będzie mi miło, ale nie obrażę się, jeśli nie zostawicie żadnego śladu. W końcu nie każdy jest kawoszem ^^
Tyle. Zapraszam w progi starej/nowej Wiedźmiej Chatki!