Coffe & Book

Coffe & Book

piątek, 31 października 2014

Witches Brew



Tematycznie. Krótka animacja o pewnych wiedźmach. 
Uwaga, niech nie oglądają ci, którzy są wrażliwi na los słodkich króliczków ^^
Jutro już będzie refleksyjnie, poważnie i z zadumą, ale dziś odrobinka humoru.

sobota, 20 września 2014

"Kresem oczekiwań jest rozczarowanie..."

Sięgając po "Rekina z parku Yoyogi" Joanny Bator spodziewałam się tekstu o Japonii, który tak jak "Japoński wachlarz" pokazywałby ten kraj z perspektywy autorki, raczej pełen medialnych ciekawostek, niż istotnych faktów, ale za to napisany z uroczą pasją i zaangażowaniem, jakie w moim odczuciu charakteryzowały "Wachlarz". Niestety, rozczarowałam się ogromnie!
To, co otrzymałam to zlepek niepowiązanych osobistych przemyśleń na tematy różne. Japonii tu właściwie niewiele, a jeśli już się pojawia, to jest to głównie Japonia fanów anime i Murakamiego. Anime lubię, za Murakamim nie przepadam, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że "Rekin" jest niespójny, tak jakby teksty zostały dobrane zupełnie przypadkowo; zawiera rozdziały o japońskich samobójcach, cospleyerach, krzywych zębach Japonek, matsuri na cześć penisa i majtkach z automatu. Teksty ograne, opisane i do znudzenia powtarzane niemal w każdym pierwszym lepszym artykule o Japonii. Jaki to dziwny, niesamowity kraj! Świetnie, z pewnością inny, tak samo jak inne będą Włochy, Francja, czy Meksyk, ale te majtki, samobójcy i krzywe zęby już były. Nie dość, że były, to w "Rekinie" są przyczynkiem do naprawdę rażących patosem porównań Polski i Japonii. Zawsze z korzyścią na rzecz Nipponu, jakby w Polsce nie było niczego pozytywnego, za to Japonia była krajem urzeczywistnionego ideału. Niespójność widać głównie w pierwszej części, gdzie Autorka rozpoczyna od jakiegoś japońskiego dziwactwa, by przejść do kompletnie niepowiązanej konkluzji, wysnuć jakieś wzięte z kosmosu wnioski. Raziły mnie uogólnienia, raził pseudonaukowy język książki, raził mnie zaś przede wszystkim nuda, którą - ach, niestety - wieje z każdej stronicy "Rekina". Raziła mnie wreszcie - i to bardzo - powtarzalność, którą widać w kolejnych rozdziałach. Ja rozumiem, że poszczególne teksty zamieszczane były w czasopismach jako felietony, ale można je było chociaż na tyle przeredagować, by nie irytowały nawrotem fraz i objaśnień. Jedyna wzmianka, która faktycznie mnie zainteresowała to temat japońskiej sztuki współczesnej z nurtu neopopu i nazwiska jej uznanych twórców. Poza tym wynudziłam się przy "Rekinie" okropnie i nie zamierzam do tej książki wracać. Aż szkoda, że posiadam egzemplarz prezentowy, z przemiłą dedykacją, inaczej oddałabym tę książkę bez żalu do miejscowej biblioteki. A tak, nie potrafię ^^ Będzie więc stała na mojej półce obok "Japońskiego wachlarza" i innych, mniej lub bardziej udanych książek o tematyce japońskiej, jako jedna z tych najbardziej nietrafionych. No cóż. Błogosławieni, którzy nie oczekują niczego, albowiem nigdy się nie rozczarują, jak to kiedyś napisał Pope.

sobota, 12 lipca 2014

"Winna Ci jestem parę listów..."

To nie moja wina, że milczałam, doprawdy - ta podła pogoda mnie rozstraja, a bardzo nie lubię wysyłać dysonansów.
/ K. Mansfield "Listy" /

Czytałam od dłuższego już czasu "Listy" Katherine Mansfield, czytałam je rozwlekle i poświęciłam na nie o wiele więcej czasu, niż zwykle to czynię z lekturą. Ale też nie dało się ich "połknąć" i odłożyć. Stanowiły strawę tyleż pożywną, co obciążającą, przepełniły mnie radością, zachwytem, melancholią, zniecierpliwieniem, współczuciem, żalem i poczuciem straty. Wszystko po sobie i obok siebie. Postać Autorki "Listów" wyłania się z kolejnych stronic fascynująca i zwyczajna zarazem, namiętnie kochająca życie i przyrodę, jednak niechętnie usposobiona do ludzkości jako takiej, dążąca wytrwale jasno wytyczoną ścieżką pisarstwa i artystycznego ideału. Krytyczna wobec siebie i wobec innych, wymagająca, wielbiąca piękno w każdej postaci, niekiedy przewrażliwiona, innym razem pełna spokojnej elegancji.

Chyba doprawdy świat osiągnął stopień znikczemnienia, o jakim się nam nie śniło - ale my o tym wiemy - nie damy się nabrać. Sam fakt, że o tym wiemy i nad tym cierpimy, nie może wpłynąć na to, aby życie stało się mniej piękne -  to życie, które się przed nami osłania, kiedy patrzymy na gwiazdy lub też obserwujemy bożą krówkę w trawie, to życie, które się przejawia w uczuciach naszych – w rozmowie z ukochaną osobą.

Cóż to za piekło tak kochać życie jak ja! Uważam, że moja miłość wzrasta, zamiast się zmniejszać. Życie mi wcale nie powszednieje – wciąż jest dla mnie cudem.

Praktycznie każdy list zawiera jakiś pełen zachwytu okrzyk nad otaczającą przyrodą, w wielu z nich przewija się ugruntowujący się pogląd pisarki na sztukę i rolę artysty, a także osobiste uwagi na temat autorów i ich dzieł. Wielbiła miłością Czechowa, który był jej mistrzem i do którego prozy jej opowiadania są porównywane, z przyjemnością czytała i komentowała Szekspira, niewielu natomiast współczesnych jej pisarzy doceniła, może z wyjątkiem Prousta. Wyjątkowo celne i zabawne wydały mi się jej uwagi dotyczące Joyce’a i Austen, zwłaszcza, że pokrywają się z moimi odczuciami.

Jestem głęboko przeświadczona o niemożliwości oddzielenia sztuki od życia. Jeśli mamy zamiar pracować, musimy zwracać się o pokarm wprost do życia; życia nie da się niczym zastąpić.
Gdyby artyści byli rzetelni i uczciwi, mogliby zbawić świat, to moje przekonanie. Brak tych cech i obfitość cech przeciwnych pokrywa świat zabójczą śniecią. Dobre dzieło niesie w sobie życie – złe dzieło ma zarodek śmierci.

Mój egzemplarz "Listów" często bywał pokreślony ołówkiem i wygląda wyjątkowo barwnie, pozaznaczany kolorowymi paskami do indeksowania. Pięknych cytatów i myśli odnalazłam u Mansfield moc. Zakreślałam zresztą nie tylko fragmenty ze względu na ich wagę intelektualną czy głębię, ale także ze względu na urzekającą frazę czy brzmienie; niektóre zdania odczytane na głos po prostu pięknie dla mnie dźwięczą.

Nie mogę opędzić się dziś wrażeniu, że świat jest w każdym razie „przyjacielem człowieka”; pragnie, abyśmy spacerowali po łąkach, przesiadywali leniwie w ogrodach, nosili wielkie kapelusze, pluskali się po kolana w wodzie, leżeli na trawie i błądzili po lasach, patrząc na grę światła i na wysokie drzewa wstrząsane wiatrem…

Znakomita literacka uczta, język Mansfield jest stylistycznie doskonały, elegancki i wytworny. Zapewne pod wpływem „Listów” zachciało mi się herbaty w pięknej filiżance z delikatnej porcelany, którą mogłam popijać maleńkimi łyczkami, wyobrażając sobie, że jestem modernistyczną damą, siedzącą na hotelowym tarasie. W „Listach” bowiem w drugim planie pojawia się też piękna, fascynująca epoka, drobne świadectwa codzienności tamtego czasu, prasa, artyści, Europa.

niedziela, 11 maja 2014

Kawa z Jandą

Po ostatnim dwumiesięcznym poście, gdy na moim stole z konieczności królowała herbata, jeszcze bardziej doceniam filiżankę popołudniowej kawy. Delektuję się więc jej smakiem, słucham swingu, quickstepu i dżajfy, na wyciągniętych nogach trzymam książkę Krystyny Jandy "www.małpa.pl" i podczytuję leniwie. A za oknem deszcz. Niech sobie będzie. Matko, jaka cudowna niedziela! Książka, kawa, muzyka i ja.
Zrezygnowałam ze wszystkich inicjatyw, działających na zasadzie dyskusyjnego klubu książki. Świadomie. Inicjatywa sama w sobie bardzo mi się podoba i jestem za wszelkimi DKKami, które powstają w kraju, niech powstają, niech się rozwijają, życzę klubom i miłośnikom książki, by wypływali na szerokie wody dyskusji o literaturze. Problem istnieje we mnie i moim braku dyscypliny, a ponieważ wygląda na to, że jestem pod tym względem beznadziejnie niereformowalna, rezygnuję. Uwolniona od konieczności czytania tego, co muszę i powinnam, czytam zatem, co chcę. Czytam powoli, porzucam lekturę, wracam do niej, czytam na wyrywki, w cudownym poczuciu czytelniczej wolności.

Teraz na tapecie Krystyna Janda. Czytałam wcześniej wydane w formie książkowej felietony: "Moją drogą B." i "Różowe tabletki na uspokojenie" - ta ostatni pyszni się u mnie na półce w jakimś gazetowym wydaniu, w okładce barwy wściekłego, istotnie, różu. Lubię obydwie i często do nich wracam. Urzeka mnie styl autorki, jej nieokiełznana egzaltacja, rozedrganie, przesada, nic na pół gwizdka, ciągły bieg, emocjonalne zaangażowanie. Artyści chyba tak mają. Charakter aktorki przebija się z tych tekstów, podobnie jak jej światopogląd i poczucie humoru. Nie inaczej jest w "www.małpa.pl". To wybór zapisków internetowych z lat 2000-2001. Do bloga aktorki nigdy nie sięgnęłam, akurat w tamtym czasie komputer i Internet to były dla mnie dwa zupełnie obco brzmiące słowa a o istnieniu czegoś takiego, jak blog nie miałam pojęcia. Cieszę się więc, że mogłam poczytać te zapiski w formie książkowej. Podobnie jak felietony, tak i ta lektura dostarczyła mi mnóstwo przyjemności. Janda owszem bywa afektowana, ale ani razu podczas lektury nie miałam poczucia fałszu, tego, co czytam. Jej pisarstwo ma dla mnie coś niezwykle ujmującego, podobnie jak czytana przeze mnie wcześniej Ligocka, potrafi stworzyć klimat ciepła i bliskiej rozmowy, zupełnie jakby zaprosiła Czytelnika do siebie na przyjacielską pogawędkę. Lubię to poczucie intymności. Z tego, co widziałam istnieje druga część internetowych zapisków. Stanowczo stwierdzam, że obydwie "małpy" muszą kiedyś znaleźć się na moich półkach, żebym sobie mogła do nich wracać. Jak chcę i kiedy chcę!
Idę dokończyć tę kawę u pani Jandy, a Was zostawiam z pięknym cytatem z jej książki. 

Gdyby ktoś mnie zapytał co lubię robić najbardziej, co mi sprawia przyjemność, niewątpliwie jedną z rzeczy wymienionych na pierwszym miejscu byłoby czytanie książek. Co więcej, byłaby to jedna z pierwszych pozycji na liście odpowiedzi na pytania: "Co wydaje się Pani niezbędne w życiu?", "Bez czego Pani nie wyobraża sobie życia?", "Co jest dla Pani koniecznością życiową?" itd. I nie mam tu zamiaru wyjaśniać dlaczego, chcę tylko poczynić dość intymne zwierzenie: - Czytanie jest dla mnie po prostu lekarstwem. Jest antidotum na przypadłość, którą odczuwam jako śmiertelną, na.... nerwy. Mój niepokój, lęk, wątpliwości, ból istnienia, otaczające mnie bylejakość, pośpiech, partactwo, chamstwo, zabijam czytaniem. A lekiem wyjątkowo skutecznym i zaczarowanym jest "W poszukiwaniu straconego czasu" Marcela Prousta. To jest moja cudowna kuracja, trzymająca mnie w kondycji, ba, trzymająca mnie przy życiu. 
/K. Janda "www.małpa.pl", s. 242/

sobota, 19 kwietnia 2014

Radosnego Alleluja!



Nie poddawajcie się rozpaczy. My jesteśmy ludźmi Wielkanocy, a naszą pieśnią jest Alleluja. 

Papież Jan Paweł II

Wielkanocny nastrój się nie kończy. Sygnalizuje nowy początek, natury, wiosny i zupełnie nowego życia, i przyjaźni, pokoju i dawania. Duch Wielkanocy tchnie nadzieją, miłością i radosnym życiem.

Anonim

piątek, 14 marca 2014

Popołudniowa Kawa. Popołudniowy cytat.

 

"Myślę, że w obecnej sytuacji, kiedy rynek jest w fazie transformacji i pewnego chaosu zbyt nerwowo szuka się tzw. pewniaków, zbyt wierzy w książki celebryckie, daje przyzwolenie książkom tandetnym bądź plugawym. Rośnie liczba książek sezonowych, o których wkrótce nie będziemy pamiętali i które po pierwszym marketingowo-medialnym uderzeniu zalegają w magazynach."

"Jeśli biblioteka będzie miała nowości, dobry program kulturalny, pracowników będących animatorami kultury, to Polak, który dziś nie czyta, może zacznie czytać. Jak Niemiec, Estończyk lub Szwed. Tego należy sobie życzyć."


/Beata Stasińska w wywiadzie dla Gazeta.pl Kobieta/



środa, 12 lutego 2014

The Power of Literacy

Od czasu do czasu zaglądam na rozmaite portale czytelniczo-bibliotekarskie. Przeglądanie Pulowerka
zaowocowało odkryciem filmiku pod tytułem "The Power of Literacy". Jest autentycznie
uroczy i wzruszający. Byłabym bezapelacyjnie przekonana, że to jakaś
społeczna kampania, gdyby nie wyjaśnienie; tak naprawdę jest to
reklama... whiskey ^^  Jakkolwiek by było, obejrzeć naprawdę warto!

czwartek, 30 stycznia 2014

My, nałogowcy...

Głośno wyznaję w tytule bloga, że jestem kawoholiczką. Przyznaję się do nałogu otwarcie, można mnie z miejsca "kupić" filiżanką dobrej kawy. To samo odnosi się do czytelnictwa, jestem nałogową pochłaniaczką słowa drukowanego i bez choćby jednej stroniczki dziennie, czuję się wewnętrznie niespokojna. Niezbyt lubię otrzymywać prezenty, ale jeśli tym prezentem będzie książka lub dobra kawa, to moje oburzone: "Niepotrzebne koszty!" rozpływa się w pomrukach zachwytu. A szczytem szczęścia są: książki o kawie i... książki o książkach. W tych pierwszych ucieszą mnie piękne zdjęcia i różnego rodzaju kulturowe smaczki, te drugie kocham za zwierciadlane odbicie. Uwielbiam odnajdywać własne czytelnicze fascynacje, dziwactwa i nawyki w cudzych zwierzeniach o literaturze. Mistrzynią w tym zakresie była dotąd amerykańska pisarka Anne Fadiman i jej eseje wydane w dwóch zbiorach przez Znak: "Ex libris" oraz "W ogóle i w szczególe". Po stronie polskiej przepiękna "Alchemia słowa" Parandowskiego. Obok tego zacnego towarzystwa na mojej półeczce książek o książkach niedawno znalazł się zbiór felietonów Jacka Dehnela "Młodszy księgowy". Znalazł się ze względów oczywistych, jest w końcu O książkach, czytaniu i pisaniu, ale też i dlatego, że to zbiór, do którego zdecydowanie będę wracać. Tematyczna rozpiętość książki jest bowiem naprawdę duża, nie ogranicza się tylko do literatury. Felietony pisane były między innymi dla portalu Wirtualna Polska, gdzie autor nawiązywał do wielu bieżących wydarzeń, choć niemal zawsze w otoczce szeroko rozumianej kultury czytelniczej. Są więc te felietony zarówno aktualne, jak i uniwersalne. Wydarzenia, do których się odnoszą z czasem przebrzmią (a właściwie już przebrzmiały), ale ogólna refleksja, dla której zostały przywołane będzie zawsze na czasie. Sam podział felietonów na określone księgi jest zresztą ciekawy, dotyczy bardzo różnych kręgów zainteresowań i doświadczeń pisarza, szczególnie interesujące były dla mnie wynajdywane przez Dehnela rozmaite kurioza. Nad wieloma tekstami kiwałam ze zrozumieniem głową, ale część z nich wywoływała we mnie odruch sprzeciwu i wielką ochotę do polemiki. I to między innymi wartość, którą sobie w tym tomie cenię; skłania do przemyśleń, wyszukiwania argumentów, poruszone tematy stały się przyczyną kilku ciekawych dyskusji, toczonych z przyjaciółmi. "Młodszego księgowego" każdy książkoholik czytał będzie z przyjemnością, w końcu dla czytaczy z zamiłowania ten zbiór został utworzony, z nimi autor dzieli pasję, miłość, zrozumienie.
Dehnela znałam do tej pory głównie jako znakomitego prozaika, w mniejszym stopniu poetę, a teraz wreszcie objawił mi się jako felietonista. Felietonista o świetnym poczuciu humoru, zmyśle obserwacji i ogromnej erudycji.
Polecam.