Czas – biegnie, leci, pędzi, śmiga, mknie, goni,
śpieszy, płynie, ucieka, przemija.
Nie zdawałam sobie sprawy, jak dawno temu umieściłam ostatni
wpis, a przecież nie oznacza to wcale, że przestałam czytać.
Choć muszę przyznać, czytam mniej. Dużo mniej, niż w
poprzednich latach. Pochłaniają mnie inne sprawy i rzeczy, na książkę zostaje
mało wolnych chwil. Najczęściej tuż przed snem, a to nie jest dobre
rozwiązanie. Zbyt szybko zasypiam nad tekstem, a gdy książka konkretna, ciężka,
śnię o tym, że wali się na mnie wieżowiec ^^
Lekturę mam ostatnio zupełnie przypadkową. Coś wyciągniętego
z własnej półki, co zalega od dawna – lekka fantastyka, jak Chłopcy
Ćwieka, Kłamca tegoż i cykl inkwizytorski Piekary. Przytargany z
biblioteki Dziennik, Chwile wolności Virginii Woolf, lektura
pasjonująca, choć niekoniecznie wciągająca. Tylko tomiszcze niewygodne w
użytkowaniu, szczególnie do czytania w łóżku, co ostatnio jest moją ulubioną
pozycją czytelniczą. Czytam więc dzienniki od marca, jestem zaledwie w połowie,
a na półce już zachęcająco mrugają Pokrewne dusze, zbiór listów pisarki
i czuję się rozdarta (zwłaszcza po pysznej lekturze Listów K. Mansfield) między poczuciem obowiązku, które skłania mnie, by
dokończyć jedno i chęcią sięgnięcia po drugie.
W tak zwanym międzyczasie wpadają mi w ręce inne powieści,
jak ta, po którą sięgnęłam w poczekalni u lekarza. Leżała sobie na czytniku o
dłuższego czasu, a tytuł nęcił i kusił... Wszystkim miłośnikom kawy i książek
odradzam jednak lekturę Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę
Agnès Martin-Lugand, będziecie rozczarowani, bo wbrew tytułowi, ani tam
książek, ani kawy.... no chyba, że macie ochotę na opis pseudożałoby w
wykonaniu głównej bohaterki i jej romans rodem z harlekina, wtedy owszem, jak
najbardziej.Gdyby mnie tak nie rozczarowała, to pewnie bym się trochę pośmiała.
Moja Druga Połówka z wielkim zapałem zakupuje ostatnio
audiobooki, więc i książek do słuchania jest sporo, w ten sposób złapałam się
za słuchanie Malowanego pocałunku Elizabeth Hickey. Ponieważ
malarstwo Klimta lubię i cenię, a o samym twórcy mam jednak mizerne pojęcie,
tytuł ten już dawno był na liście „do przeczytania”. Książka ma różne opinie,
mnie się osobiście nawet podobała, choć w pewnych partiach mija się z faktami i
bywa naciągana. Ale takie prawo fikcji w końcu to nie monografia Klimta, tylko
powieść, która swobodnie traktuje biografię malarza. Zastanawia mnie jednak do
jakiego odbiorcy jest skierowana? Gdy słucham książek audio, przyłapuję się na
tym, że głos lektora, na tyle skutecznie mnie oczarowuje, że nawet słabsza
powieść wydaje mi się dobra, lub też odwrotnie, interpretacja tak bardzo mnie
rozprasza, że sama książka irytuje, choć czytana nie wzbudziłaby takich odczuć.
W przypadku powieści Hickey swoją role odegrało również rozciągnięcie w czasie,
naprawdę wiele tygodni zajęło mi odsłuchanie Malowanego pocałunku,
chociaż książka to tylko kilkanaście godzin słuchania. Może dlatego, z powodu
częstych przerw, nie wydała mi się nużąca, co często, jak widzę zarzuca się
powieści? Pojawiło się pytanie o odbiorcę, bo teoretycznie powinny sięgnąć po
nią osoby zainteresowane sztuką, twórczością Klimta, epoką, atmosferą tamtych
lat i tamtego Wiednia. Tymczasem tło historyczne zakreślone jest zaledwie
szkicowo, secesyjny Wiedeń pojawia się w mglistych zarysach, wszystkiemu
przyglądamy się oczami Emily Floge, które wiedza i obserwacje są ograniczone.
Nie jest to właściwie powieść o Klimcie, tylko powieść o Emily i jej
postrzeganiu Klimta, stąd zapewne rozczarowanie. Być może Malowany pocałunek
prędzej spodobałaby się miłośnikom romansu. Ale bardzo podobały mi się opisy
obrazów Klimta, które można tu znaleźć, są ciekawą interpretacją.
A na koniec rzecz, którą ogromnie chciałam przeczytać, a
której początek zmęczył mnie i zirytował okropnie, do tego stopnia, że nie mogę
się zmusić, by czytać dalej. Chociaż mam nadzieję, że dalej jednak będzie
lepiej. Mowa o książce Żona lotnika. Kobieta, która podbiła niebo
Melanie Benjamin. Powieść o małżeństwie Linbegrhów, wydawało mi się, rzecz
ciekawa i warta zakupienia. Nie spodziewałam się, że pierwsze rozdziały to
narracja w stylu Zmierzchu i rozterki dziewczęcia równie rozgarniętego,
co Bella Swan. Wciąż jednak żywię nadzieję, że bohaterka musi przecież
ewoluować, niemniej trudno mi przełamać niechęć, jaką wzbudził we mnie początek
i ponownie po nią sięgnąć. Póki co, leży.
Jak widać, coś podczytuję, w wolniejszym tempie i mniej
zachłannie, chociaż wciąż nie nauczyłam się czytać jednej książki naraz i nie
rozpoczynać kilku równocześnie. Znaczenie słów „czytelnicza dyscyplina” ciągle
pozostaje dla mnie tajemnicą ^^